
Minęło już 9 miesięcy odkąd wróciłyśmy z Indii. Dość sporo
czasu zajęło nam dojście do siebie i poinformowanie Was, że jesteśmy całe i
zdrowe. Chociaż ze "zdrowe"- bym nie przesadzała.
Po 9 miesiącach należy się Wam wyjaśnienie co tak właściwie się z nami działo...
Dwa dni po święcie Holi, ciągle jeszcze niedomyte od farb, których po prostu
domyć się nie dało wyruszyłyśmy, żeby pokonać ostatni kawałek trasy Indie -
dom. Po przystanku w Dubaju podekscytowane zniesieniem wiz i możliwością zwiedzenia tego opływającego
we wszelkiego rodzaju bogactwa miejsca na lotnisku dowiadujemy się, że
"Wizy zostają zniesione JUTRO"... Pozostaje nam więc zadowolić się
darmowym posiłkiem - jak na biedne studentki przystało. Po kolejnym przystanku
w Kijowie i Warszawie wracamy do Poznania. Tu nasza przygoda mogłaby się
skończyć, ale Indie nie dają o sobie tak łatwo zapomnieć...
Już po kilku dniach spotykamy się na typową dla kobiet kawkę i ploteczki, gdzie
okazuję się, że żadna z nas się czuję się do końca dobrze. No ale wiadomo inne
jedzenie, inne napoje (%), inny klimat - wszystko robi swoje. Więc
pozostawiłyśmy sprawy samym sobie od czasu do czasu widząc się z lekarzem
przepisującym No-spe i Hepatin na bolącą
wątrobę (osobiście czułam się oburzona, bo wbrew sugestiom lekarki nie piję aż tak dużo żeby mieć problemy z
wątrobą!).
I tutaj przechodzę do bardzo cennej rady dla wszystkich podróżujących - wracasz
z krajów egzotycznych i boli Cię, brzuch, wątroba, cokolwiek - idź do lekarza
chorób tropikalnych!
Po miesiącu ciągłych zwolnień z pracy, uczelni, po dniach i tygodniach
przeleżanych w łóżku niczym wyalienowany introwertyk do szpitala pierwsza
trafiam ja. Następnie Tylda, Monice cudem (z lenistwa i nie pójścia do lekarza
wcześniej ;) udaję się tego uniknąć.
Krótko mówiąc - żadna ze szczepionek nie uchroniła nas przed paskudztwami, których
nałapałyśmy się w kraju, w którym słowo higiena jest pojęciem abstrakcyjnym...
o ile w języku Hindi w ogóle istnieje słowo higiena? Zaraz to sprawdzę! A już
bardziej na poważnie jadąc do Indii trzeba się liczyć z tym, że chcąc poznać
kulturę, ludzi i zwyczaje nie sposób ominąć lokalne bazary z jedzeniem i tysiąca
innych miejsc, gdzie można zarazić się
Bóg wie czym. Osobiście uważam, że naszym wrogiem okazała się kawa mrożona,
czyli hipokryzja pełną gębą..
Tutaj wyjaśnię na przykładzie -
pierwsze dni w Indiach: "
Poproszę whisky z colą - BEZ LODU - wyrzuć ten lód!!!
BEZ LODU POWIEDZIAŁAM!! No idiota no...."
ostatnie dni w Indiach: "-
To kto
idzie na kawę mrożoną?"
" -JA, JA, JA!!!!"
Wniosek? Jadąc do Indii albo nie lubisz kawy mrożonej, albo się czymś zarazisz.
Na szczęście nic co nas dopadło nie było na tyle straszne żebyśmy nie uporały
się z tym kilkoma tabletkami. Ale dostałyśmy dobrą nauczkę na przyszłość.
Kiedy miałyśmy już nasze małe apteczki wypełnione przepisanymi przez lekarza okrągłymi
pigułeczkami "ratującymi życie" ruszyłyśmy każda w swoją stronę. Pierwsza
była Monia...

Monia i jej apteczka udały się w kierunku gorącego słońca Majorki, gdzie zdecydowała
się przez kilka miesięcy dzień w dzień służyć mniej lub bardziej otyłym Brytyjczykom
serwując im (uwaga!) indyjską strawę! ;d do tego znając Monię nie stroniła ona od
nocnych libacji alkoholowych oraz pląsów w towarzystwie przystojnych mężczyzn.
Ale wszystko to nie dla własnych przyjemności! O nie! Monika, aby dbać o najwyższe
standardy restauracji była wręcz zmuszona rozładować stres, by na drugi dzień swoim
cudownym uśmiechem wzbudzać uśmiech gości. Odpowiedź na pytanie czy goście
uśmiechali się na widok Moni czy jedzenia jest oczywista.
.jpg)
Gdzie w tym czasie była Matylda? Trudno to jednoznacznie określić, Tylda bowiem
jak typowa kobieta była na tyle niezdecydowana, że jedno miejsce jej nie
wystarczyło. Zaczęła pełnić służbę w przestworzach znajdując pracę jako
stewardessa, gdzie co kilka dni machała rękami w prawo i lewo pokazując potencjalnie
martwym ludziom, którędy powinni uciekać w razie wypadku. Dlaczego potencjalnie
martwym? Ponieważ z tego co mówiła Tylda i tak nikt tego nie słuchał, więc w razie
wypadku szansę na ratunek były marne... Ale wszyscy doceniamy próby zdobycia
atencji. Na dzień dzisiejszy Matylda zna już każde lotnisko w Polsce, każde
większe miasto z nim sąsiadujące, a także posiada cenną wiedzę co się stanie,
kiedy matce z dwójką dzieci odmówi się wyjścia do toalety w czasie turbulencji... Niech dwa kubki z żółtą cieczą służą za podpowiedź!


No i na końcu ja, Dorota. Swoją apteczkę zabrałam w równie ciepłe i słoneczne miejsce jak Monia. 3 miesiące spędziłam w pełni oddając się misji ratowania spragnionych Maltańczyków
oraz Włochów, gdzie popołudnia, wieczory oraz noce spędzałam przynosząc im na
tacy napoje o dużej zawartości alkoholu, tym samym kojąc ich skołatane nerwy i
przyczyniając się do lekkiego paraliżu aparatów mowy utrudniających składanie kolejnych
zamówień. Sprzedaż koktajli bezalkoholowych uważam za profanację, jednak jako
człowiek o miękkim sercu nie odmawiałam pomocy również tym spragnionym "pseudo
koktajli". Odkładając na bok wszystkie misje po 3 miesiącach spędzonych na
Malcie mogę powiedzieć tylko jedno - była to najdłuższa impreza mojego życia.