Na koniec naszej wyprawy znów odwiedzamy Delhi, bardziej z przymusu, niż z własnej woli. Już za trzy dni czeka nas długa przeprawa do Polski...
Naszą niechęć do Delhi jeszcze bardziej potęguje hostel, w którym się znalazłyśmy. Warunki nawet jak dla nas za bardzo hardcorowe, więc rankiem szybko zmykamy z tego obleśnego miejsca.
Postanowiłyśmy zamieszkać w turystycznej dzielnicy na Main Bazzar. Ma ona oczywiście swoje minusy, bo przyciąga masę brudnych głodomorów i ciężko tutaj o spokój.
Pomimo wszystko, wstrzymując oddech, prześlizgujemy się przez gąszcz kabli, ludzi, błota i śmieci. Mamy silne postanowienie robienia zakupów... Niestety, jest dzień przed świętem Holi i z każdej strony lecą na nas balony z wodą. Celem każdego Hindusa było trafienie "białego" z balona, więc w ekspresowym tempie zrezygniwałyśmy z zakupów.
Zasiadłyśmy przed telewizorem z masą słodyczy i czekałyśmy na nadejście Holi- święto kolorów, jedno z najhuczniej obchodzonych świąt w całych Indiach.
W 100% Holi wynagrodziło wszystkie niedogodności podróży i dnia poprzedniego. Wszyscy ludzie radośnie obsypywali się kolorowymi proszkami, przytulali, życzyli sobie radosnego święta i nagle zatarła się różnica między biednymi i bogatymi - może dlatego, że każdy mienił się tysiącem kolorów.