Nie, nie naszym - spokojnie;)
Zaczęło się jeszcze w kolejce do odprawy w Warszawie, gdy dwóch mężczyzn ze ślicznym małym chłopcem doradzało nam w sprawie bagażu. Nasz był niezafoliowany, w przeciwieństwie do ich bagażu, który wydawał się solidnie zabezpieczony. Pan polecił nam, żebyśmy zawinęły wszystkie paski luzem wiszące, bo zdarzyło mu się kiedyś, że mu je poobcinali... Tak więc zrobiłyśmy i tak zaczęła się rozmowa, gdzie lecą, na ile... Wyobrażacie sobie, że mały Antoś leciał z tatą do Bangkoku, a dalej do Wietnamu, gdzie spotkają się jeszcze z mamą/żoną? :) Ich lot był tranzytem, więc po przylocie my udałyśmy się po bagaż, oni natomiast prosto do bramki. Lotnisko w Kijowie spokojne, jakby nikt nie wiedział o trwających w centrum rozruchach. Odbieramy bagaż i ze zdziwieniem stwierdzamy, że ich bagaż również jedzie na taśmie... Przystajemy na chwilę i czytamy oznakowanie toreb - nadane tylko do Kijowa, brak plakietki z numerem tel, jedynie imię i nazwisko... Pięknie! Próba komunikacji z kimkolwiek kończy się dialogami w stylu "Kali chcieć jeść", czyli łamany angielski osób z informacji, połączony z ukraińskim i rosyjskim... Chyba. Po godzinie jednak udało się! Ludzie odnalezieni, bagaż też, a urocza trzecia z kolei Pani, którą prosiłyśmy o pomoc kończy rozmowę z (teraz już pewnie naszymi znajomymi) zdaniem "see thanks US you have your luggage". Rly?! Tylko, że to my przez godzinę usiłowałyśmy znaleść kogoś, kto powie zdanie w całości po angielsku i nam pomoże... Ale ok, pomogliśmy i bardzo się cieszymy. Podobno dobra karma wraca:))
P.S. Całusy dla jednej z mam, która ma dziś urodziny! :))
Dzięki dziewczyny za oryginalną laurkę :)) Pozdro od Oli.
OdpowiedzUsuńPiszesz bardzo chaotycznie. Popracuj nad tym.
OdpowiedzUsuń