czwartek, 27 lutego 2014

Nepal in a nutshell;)

Nawet nie zdążyłyśmy dobrze  rozpakować toreb, a już ruszamy do Nepalu;) Kraj totalnie zawładnął naszymi sercami i od razu pożałowałyśmy, że mamy spędzić tu tylko tydzień;( Z racji tego, że czas nagli, a chcemy jak najwięcej zobaczyć, doznać i posmakować - przesyłamy namiastkę Nepalu w postaci zdjęć;)































niedziela, 23 lutego 2014

Lotnisko w Delhi

Wiecie jakie jest najgorsze lotnisko? Bo my już wiemy. 
Lotnisko na którym: jeszcze przed wejściem sprawdzają paszporty i czy aby na pewno masz dziś lot, później przy check- in, później przy kontroli bagażu, później przy kontroli osobistej, później na bramce, za bramka i przy samolocie. Razem jakoś 7 razy? Tak dla pewności... Albo dla likwidacji bezrobocia;) W związku z czym cały proces trwa wieki. Jesteś na lotnisku 2 godz przed odlotem, masz czas na kanapkę i biegiem do bramki, która - uwaga nawet w przeogromnym Dubaju byłaby bliżej. Przez chwilę zastanawiałam się, czy samoloty stoją równolegle z terminalem... Ale nie, wszystko niby normalnie, ale o wiele dalej. W dodatku miny osób obsługujących, jakby pracowali za karę. Cudownie, jesteśmy przy bramce i... lot opóźniony... Koniec końców nawet o godzinę! - szkoda, że nie wiedziałyśmy tego biegnąc przez lotnisko...
Tymczasem siedzimy w samolocie i piszemy posty, żeby nadrobić zaległości i nieczego nie zapomnieć :) Na szczęście stewardesy już miłe, a ja przyglądam się swojej przyszłej pracy i uśmiecham do siebie - wybaczcie dziewcyny, musiałam :))





.

Korzystając z ostatniej nocy w Delhi jedziemy z Karanem na imprezę, niestety w niepełnym składzie bo Tylda chciała zostać w mieszakniu. Imprezą jestem trochę zaskoczona i pozytywnie i negatywnie, myślałam że będzie to typowa hinduska zabawa a trafiamy na meksykański wieczór, rytmy mi odpowiadały ale tak to mogę się bawić w cuba libre.
Wszyscy od razu ruszają na parkiet a my jak to polaczki od razu na bar i tracimy prawie wszystko co mamy w sakiewkach:)  Gdy wreszcie rzucamy sie w wir zabawy, impreza sie kończy ;( godzina 00.12 i wszyscy zwijają się do domu.Karan wytłumaczył nam że to wina gwałtów, nooo niech mu będzie;)
Z jedej strony dobrze dla nas bo o 5 musimy wstać na lot do Nepalu i być ogarnięte, ponieważ opuszczamy bezpieczne  mieszkanie i samochód  Karana, w którym Matylda przespała więcej godzin niż w łóżku ;)

Taj Mahal!!;)

Nawet nie wiem od czego zacząć,tyle myśli kłębi się w głowie. Ambitnie rano wstajemy by zobaczyć Taj Mahal, mała nadzieja że unikniemy tłumów, hmmmm nadzieja szybko sie ulatnia;(  Ledwo wyjechaliśmy na drogę i już biegnie za nami masa ludzi, machają, pukają i o co chooo ? To tylko przewodnicy ,Karan zabiera jednego do samochodu i jedziemy dalej. Na miejscu- wszędzie kolejki,  do kasy biletowej i do wejścia, trudno odnaleźć sie w tym zgiełku. Taki przewodnik okazał się bardzo przydatny, w 3 min ogarnął bilety i osobne wejście a tak byśmy się wlokły z pół dnia.
Wrażenie niesamowite, nawet tłumy ludzi i ciągłe rytuały zdjęciowe nie zakłóciły naszego zachwytu i ekscytacji. Z pewnością jest to jedno z najpiękniejszych miejsc które widziałyśmy.








Harry ;)

To uczucie, gdy wchodzisz boso do świątyni o 4 nad ranem pośród Hindusów skupionych na modlitwie. Gdy widzisz śpiewające dzieci i tańczące w rytm słów Harry Krishna. Gdy dzwonią dzwony, a Ty pod stopami czujesz chłód posadki... Po prostu nie do opisania, magiczne miejsce, którego nigdy byśmy nie odwiedziły, gdyby nie nasz host, Karan który pokazał nam piękno hinduskich świątyni. Przejażdżkę rikszą o samym świcie przez Vrindavan, gdy ulice były niemal puste, za to zobaczyć można było całe zoo na ulicy - wyjątkowo spokojne :) Gdy wszystko dzieje się tak szybko i chcesz zatrzymać ten moment w pamięci, nie ma czasu na zdjęcia, ale wiem, że zapamiętam to na długo... 

Welcome to India!

50h po wyjeździe z Poznania dotarłyśmy do Delhi! Zapominamy o wszystkich nieprzespanych godzinach i zaczynamy żyć myślą że wkońcu jesteśmy w Indiach! Z lotniska odebrał nas Karan - nasz host, dzieki któremu Indie sprawiają wrażenie wyjątkowo łaskawych i nie mających nic wspólnego z opowieściami zasłyszanymi w Polsce! Karan wielkie dzięki!! :) 
Pierwsze wrażenie po wyjściu z lotniska? Wszystko wyglada w miarę normalnie, nie licząc ruchu na ulicach. Jadąc do domu mamy serce w gardle! Nie mamy nawet gdzie odwrócić wzroku, żeby nie patrzeć na ten totalny chaos. Przedzieramy sie przez ulice, gdzie riksze zapakowane ludźmi po granice możliwości wyprzedzają olbrzymie ciężarówki, niemalże ocierając sie bokiem o ich zderzaki. Mijamy ludzi w piżamach, którzy poruszają sie zdecydowanie wolniej od wałęsających się między autami krów, obserwowanych przez małpy, siedzące na dachach domów i chodnikach po których przechadzają się świnio-dziki (wyglądające tylko niecogorzej niż setki wszechobecnych psów). Wokół słychać nieustające trąbienie, ale NIKT z wszystkich wymienionych uczestników chaosu drogowego nawet nie odwróci głowy. No cóż, można i tak... Po dotarciu do domu Karana mamy pół godziny na przygotowanie sie do kolacji - w głowie każdej z nas pojawia się pytanie: Czy możemy liczyć na zatrucie pokarmowe już pierwszego dnia, czy los jeszcze bedzie dla nas łaskawy? 
Będąc już na miejscu, kolejne zaskoczenie - parking gdzie piecze nad autami sprawuje parkingowy- klucznik, dzięki któremu istnieje szansa, że bedzie można nie tylko wjechać na parking, ale również z niego wyjechać, kiedy Twój samochód będzie już zastawiony z każdej możliwej strony przez kilka innych aut... 
Restaurację do której trafiamy można opisać jednym słowem - Rewelacja! Taras, czwarte piętro, widok na jezioro i muzyka na żywo, coś, czego nigdy nie oczekiwałybyśmy właśnie po Indiach. Kolejne miłe zaskoczenie:) Jedyne wątpliwości budzi kurczak, Monika i Matylda są pewne, że kurczak kurczakiem być nie mógł -skomplikowana analiza smaku, wyglądu i struktury kości, takie tam... Prawdy już nie poznamy, więc temat nie jest wart dalszego drążenia. Po kolacji małe Tetris na parkingu, pożegnanie z parkingowym-klucznikiem i powrót do domu. Godzina na przepakowanie, bo o 2 w nocy ruszamy tańczyć na boso w świątyniach Kriszny! 

Pzdr! 

środa, 19 lutego 2014

Lotniskowe perypetie;)

Chcecie usłyszeć ciekawą historię o pewnym bagażu zagubionym w Kijowie? 
Nie, nie naszym - spokojnie;)
Zaczęło się jeszcze w kolejce do odprawy w Warszawie, gdy dwóch mężczyzn ze ślicznym małym chłopcem doradzało nam w sprawie bagażu. Nasz był niezafoliowany, w przeciwieństwie do ich bagażu, który wydawał się solidnie zabezpieczony. Pan polecił nam, żebyśmy zawinęły wszystkie paski luzem wiszące, bo zdarzyło mu się kiedyś, że mu je poobcinali... Tak więc zrobiłyśmy i tak zaczęła się rozmowa, gdzie lecą, na ile... Wyobrażacie sobie, że mały Antoś leciał z tatą do Bangkoku, a dalej do Wietnamu, gdzie spotkają się jeszcze z mamą/żoną? :) Ich lot był tranzytem, więc po przylocie my udałyśmy się po bagaż, oni natomiast prosto do bramki. Lotnisko w Kijowie spokojne, jakby nikt nie wiedział o trwających w centrum rozruchach. Odbieramy bagaż i ze zdziwieniem stwierdzamy, że ich bagaż również jedzie na taśmie... Przystajemy na chwilę i czytamy oznakowanie toreb - nadane tylko do Kijowa, brak plakietki z numerem tel, jedynie imię i nazwisko... Pięknie! Próba komunikacji z kimkolwiek kończy się dialogami w stylu "Kali chcieć jeść", czyli łamany angielski osób z informacji, połączony z ukraińskim i rosyjskim... Chyba. Po godzinie jednak udało się! Ludzie odnalezieni, bagaż też, a urocza trzecia z kolei Pani, którą prosiłyśmy o pomoc kończy rozmowę z (teraz już pewnie naszymi znajomymi) zdaniem "see thanks US you have your luggage". Rly?! Tylko, że to my przez godzinę usiłowałyśmy znaleść kogoś, kto powie zdanie w całości po angielsku i nam pomoże... Ale ok, pomogliśmy i bardzo się cieszymy. Podobno dobra karma wraca:))

P.S. Całusy dla jednej z mam, która ma dziś urodziny! :))