środa, 19 marca 2014

Ostatnie dni w Delhi ;(

Na koniec naszej wyprawy znów odwiedzamy Delhi, bardziej z przymusu, niż z własnej woli. Już za trzy dni czeka nas długa przeprawa do Polski...
Naszą niechęć do Delhi jeszcze bardziej potęguje hostel, w którym się znalazłyśmy. Warunki nawet jak dla nas za bardzo hardcorowe, więc rankiem szybko zmykamy z tego obleśnego miejsca.
Postanowiłyśmy zamieszkać w turystycznej dzielnicy na Main Bazzar. Ma ona oczywiście swoje minusy, bo przyciąga masę brudnych głodomorów i ciężko tutaj o spokój.

Pomimo wszystko, wstrzymując oddech,  prześlizgujemy się  przez gąszcz kabli, ludzi, błota i śmieci. Mamy silne postanowienie robienia zakupów... Niestety, jest dzień przed świętem Holi i z każdej strony lecą na nas balony z wodą. Celem każdego Hindusa było trafienie "białego" z balona, więc w ekspresowym tempie zrezygniwałyśmy z zakupów.
Zasiadłyśmy przed telewizorem z masą słodyczy i czekałyśmy na nadejście Holi-  święto kolorów, jedno z najhuczniej obchodzonych świąt w całych Indiach.


W 100%  Holi wynagrodziło wszystkie niedogodności podróży i dnia poprzedniego. Wszyscy ludzie radośnie obsypywali się kolorowymi proszkami, przytulali, życzyli sobie radosnego święta i nagle zatarła się różnica między biednymi i bogatymi - może dlatego, że każdy mienił się tysiącem kolorów.







czwartek, 13 marca 2014

Wszystko co dobre, szybko się kończy...

Nim się obejrzałyśmy i zleciał prawie tydzień na Goa. Czas wracać do zakurzonego Delhi, gdzie czeka nas jeszcze (mamy nadzieję niesamowite) święto Holi! 
Jak opisać piękne miejsce jakim jest Goa? Chyba mały raj na Ziemi, piękna idealna pogoda, mega ciepły Ocean, godziny wylegiwania się na plaży i w hamaku. 
Wszystko do tego bajecznie tanie i naprawdę w dobrym standardzie. Kolacje na samiusieńkiej plaży, zaledwie 5 metrów od wody :)
Żyć nie umierać!! Oczywiście pozostaje kilka paradoksów, wkurzających, natrętnych Hindusów, którzy opchnęli by Ci własną matkę (za pół ceny) - "good price my friend". Nieustające nawoływania "Taxi, taxi?" Taaaak na wszystkich pozostałych nawołujących nie zwróciłam uwagi, ale od Ciebie wezmę... A i oczywiście coś takiego, jak krowa na plaży przecież nikogo nie zdziwi ;) 
Zdecydowanie należy się po prostu uzbroić w cierpliwość, puszczać mimo uszu, to czego słyszeć nie chcemy i relaksować się na niemal pustej plaży, gdyż końcówka sezonu i wysokie temperatury nie owocują zbyt dużą ilością turystów. 


poniedziałek, 10 marca 2014

Powiedzmy, że sielanka na Palolem ;)

Lecąc na Goa myślałyśmy tylko o odpoczynku i braku obowiązku pakowania się. Okoliczności do tego niby sprzyjają, jednak nam pisane jest chyba coś innego ;)
Przyjechałyśmy do Palolem w nocy i grzecznie pobiegłyśmy za jakimś panem, który oferował nam luksusowy nocleg.
Rano okazało się ,że właściwie to spałyśmy "w chlewie". 


Po godzince poszukiwań znalazłyśmy wymarzone miejsce dla nas , ekochatka, urocze polożenie i daleko od motłochu. 



Nooo i pojawiło się tajemnicze "ale", z kranu leciala morska woda;/ Na pytanie, co ze słodką wodą- oczywiście, że jest "ALE" na wyspie obok. Wyprawa, aby zobaczyć mętne źródło zaowocowała licznymi skaleczeniami, a więc kolejna wyprowadzka, tylko musimy poczekać do rana ,ponieważ przypływ odciął nam drogę do miasteczka ;)

Zdjęcie powyżej robione przy ekochatce, a najbliższe sąsiednie chatki przed nami:)

piątek, 7 marca 2014

Varanasi

Zastanawiam się jak opisać niesamowity dzień w Varansi i stwierdzam, że żadne słowa nie oddadzą tego, co udało nam się tam przeżyć i doświadczyć. Nie chodzi nawet tyle o miejsce, co o ludzi. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, co tak na prawdę czyni każdą podróż niesamowitą i wartościową. Wszyscy spotkani podczas niej ludzie i to czego Cię uczą. Jeden dzień w Varanasi sprawił, że uwierzyłyśmy w ich dobro i życzliwość i myślę, że zmienił nas na zawsze... 

Zaraz po wydostaniu się z metra, w pośpiechu poszukiwania naszego pociągu spotkałyśmy dwójkę przemiłych chłopaków, która pomogła nam dostać się na peron i do odpowiedniego wagonu. Zdyszane, po 5-minutowym biegu z 15kg plecakami, usiadłyśmy na swoich miejscach, a pociąg ruszył... Miałyśmy dużo szczęścia, bo jestem pewna, że bez pomocy na pewno nie znalazłybyśmy się w środku. Droga minęła miło i szybko w towarzystwie naszych nowych znajomych, którzy szybko okazali się naszymi gospodarzami i przewodnikami następnego dnia. 
Dzięki Ladu i Saurabh nasz dzień w Varanasi był naprawdę udany i mogłyśmy jedynie żałować, że nie możemy spędzić z nimi i ich rodziną więcej czasu:( Niestety czas naglił, a bilety już zakupione... 
Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś ich spotykamy :)








niedziela, 2 marca 2014

Cały Nepal

Po tygodniu pobytu w Nepalu opuszczamy to piękne miejsce. 
Piękne miejsce, które okazało sie mekką hippisów, którzy wcale nie "wygineli". Gdybyście kiedyś zastanowili się czemu nigdy nie widzieliście prawdziwego hipisa to odpowiedz jest prosta - wszyscy hipisi koczują w Kathmandu. Może z powodu hippisów, może z powodu braku innych rozrywek, mogących umilić czas miejscowym, każdy zaułek przesiąknięty jest zapachem palonej marihuany a co rusz uliczni dealerzy próbują opchnąć Ci tani haszysz. Jeżeli na ulicy nie czuć palonego zielska to jego zapach zastępują kadzidła palone na progu każdego sklepu, restauracji, hotelu - dzieki temu zdecydowanie można powiedzieć, że nasz zmysł zapachu w żadnym stopniu nie ucierpiał.
Poza zmysłową strona Nepalu duża uwagę zwracają na siebie ludzie, na pierwszy rzut oka przemili i pomocni, na każdym kroku podkreślający swoją uczciwość i lepsze usposobienie w porównaniu do Hindusów, jednak koniec końców i spora część chce porobić Cię na kasę tylko po prostu wiecej sie przy tym uśmiecha dla zachowania pozorów uprzejmości. 
Po tygodniowym pobycie tu wiemy już, że najbardziej nieprawdziwym słowem w Nepalu jest słowo "tak", które pada w odpowiedzi na pytania w stylu "czy macie ciepła wodę?", "czy macie wifi?" "czy macie prąd?". Nieprawdziwe "tak" idzie najcześciej w parze z tajnym "ale", które pojawia się dopiero po czasie. "Ciepła woda- tak, ale jak swieci słońce, wifi- tak, ale jak jest prąd, prąd- jak najbardziej, ale tylko 6h dziennie, no i nie wiadomo, o ktorej go włącza"... Na początku wszystko to brzmi bulwersująco, ale idzie sie przyzwyczaić. Podejrzewam, że nikt nie wprowadzał nas w błąd specjalnie wiec najlepiej wszystko traktować jako żart! ;)


Nie sposób jest nie wspomnieć o niesamowitym luzie Nepalczyków, którzy sprawiają wrażenie jakby świat wokół nich nie isniał, mijając liczne nepalskie wioski zauważyć można, że głównym zajęciem tubylców wydaje się być siedzenie przed domem i patrzenie przed siebie, tylko co jakis czas mijamy ludzi noszacych zawiszone na głowie kosze wyglądające na piekielnie ciężkie. Wniosek... Albo pracujesz w pocie czoła albo zapał jointa i nic nie rób. Proste? Proste! 


Jednak najbardziej charakterystyczną cechą Nepalu jest po prostu piękno i niepowtarzalne krajobrazy. Mimo, że wszędzie widać olbrzymia biedę mieszkańcy Nepalu wydają sie szczęśliwi mimo wszystko, a szczere uśmiechy dorosłych i dzieciaków z górskich wiosek krzyczących "Namaste" nawet gdy jestesmy jeszcze kilkanaście metrów od nich sprawiają, ze szybko można zapomnieć o męczących "tak" i "ale"! :)






Nepalskie drogi

Słynny już żart w Polsce "jadę sobie dziurami, a tu droga" w Nepalu nabiera zupełnie nowego znaczenia... Niekończące sie dziury, wyboje, kamienie, jakiś piach zamiast drogi to po prostu droga główna po której porusza się wszystko, co możecie sobie wyobrazić, a nawet więcej. Jadąc 7,5 h autobusem z Katmandu do Pokhary dosłownie wytrzęsło nam mózgi, a warto zaznaczyć, że było to tylko ok 200km. O ile w pierwszą stronę zniosłyśmy to dość dobrze, większość drogi przesypiając jak w kołysce, o tyle w drugą stronę było już zdecydowanie gorzej... Niekończący się korek wydłużył znacznie naszą podróż i uczynił ją niezwykle upierdliwą. Dzień był wyjątkowo ładny i ciepły, my natomiast spędziłyśmy go w autobusie... Od godziny 7 rano jednego dnia, do godziny 1 dnia następnego... Okazało się, że ulewne deszcze dnia poprzedniego zmyły zbocza i przysypały "lekko" drogi powodując ponad 10 godzinny korek. Dzięki takiej uroczej "obsuwie" czasu, do naszego hostelu dotarłyśmy gdy wszyscy spali, a pokoje były zajęte i tak oto siedzę na korytarzu owinięta śpiworem i piszę posta, w oczekiwaniu na lot, który mamy już za kilka godzin. No cóż, nikt nie mówił, że będzie lekko...





Święto Shivy

27 lutego Nepalczycy obchodzili święto Shivy.
Z racji tego, że byłyśmy akurat w Kathmandu ochoczo podążałyśmy za maaasą ludzi zmierzających do głównej  świątyni, gdzie odbywały się wszystkie ceremoniały.  Nie spodziewałyśmy sie aż takich tłumów! Wszędzie było pełno ludzi poustawianych w kilometrowe kolejki, a między nimi pałętali się pookaleczani  bezdomni.
Dlatego, że jesteśmy "białe" policja wszędzie nas przepuszczała osobnymi wejściami. Trochę nas to dziwiło ale dlaczego nie skorzystać, skoro przed nami 5 km żywej kolejki;) 

Święto Shivy to jedyny dzień w którym marihuana jest legalna. Na terenie świątyni wszędzie unosił się zapach palonego zielska, nawet zorganizowano  "haszkomory", gdzie leżało pełno zjaranych ludzi.
Właściwie żadna z nas nie przygotowała się na to święto i tak dokładnie nie wiedziałyśmy o co chodzi w tym wszystkim.
Nad rzeką odprawiali jakieś ceremoniały nad zwłokami mężczyzny, gdzieś z boku siedział nagi koleś wysmarowany popiołem... Dla nas byl to totaly chaos, ale fajnie było być widzem tego całego "spektaklu".