niedziela, 1 marca 2015

3. Niedziela, dzień lenia

Drugiego dnia w Havanie postanawiamy poznać tutejsze plaże. Dużo prostszą i przyjemniejszą opcją wydaje się przejazd klimatyczną taxówką ;) Oczywiście wszystko załatwiamy "po znajomości". Zaprzyjaźniony taxówkarz naszych gospodarzy oferuje nam przejazd i odbiór nas z plaży za korzystną cenę 20 pesos. Rozmowa w aucie zdaje się być bardzo ciekawa biorąc pod uwagę gwar ulicy, szum powietrza wpadającego przez otwarte okna, huczącą z głośników muzykę i oczywiście nasz poziom hiszpańskiego. Siedzenie obok kierowcy zajmuje Dori, więc co pochwila odwraca się, by krzyknąć "ej, co on powiedział? Bo nie rozumiem". W końcu łamanym hiszpańskim i podstawowymi zwrotami prawie jak "Kali chcieć jeść" ustalamy godzinę powrotu i udajemy się na plażing. 



Podczas gdy Monia i Dori smażą się w najlepsze, ja smaruję się nerwowo filtrem 50+ po każdym wyjściu z wody. W efekcie z plaży po południu schodzą dwie murzynki i albinos. Taki już mój los białej twarzy ;) 


Wracając do tematu plaży, niby jak każda inna, a jednak ma swój niepowtarzalny urok. W przeciwieństwie do plaży w Cancun za plecami nie mamy wielkich molochów hotelowych, a jedynie palmy i klimatyczne chatki ratowników. 


Linia brzegowa jest natomiast na tyle długa, że można odnieść czasem wrażenie, że jest się na niej samemu, a morze należy tylko do nas. 



Kubańczycy znaleźli również sposób, by zarobić na bezradnych turystach - ściągając kokosa z drzewa znajdującego się za ich plecami i sprzedając go - generując tym samym 100% zysku. Nam udało się uhandlować 1 peso za koksa, za samą inicjatywę i ... Słomkę w zestawie ;)



Po powrocie do naszego lokum zastanawiamy się nad planem na kolejne dni. Obecne warunki bardzo nam odpowiadają, jednak zdają się nie do końca być na naszą kieszeń. W Indiah za równowartość jednego noclegu tutaj byłyśmy w stanie przeżyć czasem nawet kilka dni. Plan jest więc prosty, cokolwiek, byle taniej. Jeśli nie wytargujemy 2/3 obecnej ceny jutro czeka nas tułaczka z plecakami. W pokoju przygotowujemy potrzebne pieniądze oraz "przemowę" z jaką będziemy się starały wywrzeć wrażenie zdeterminowanych do zmiany noclegu. Wspólnymi siłami przekazujemy informacje w lokalnym języku - jedynym jakim posługują się właściciele domu. Niestety Pan domu tłumaczy, że jedyne ile może zejść z ceny to połowa naszej propozycji. Rozczarowane, grzecznie dziękujemy i wracamy do siebie, by obgadać plan awaryjny. Oczywiście nie chce nam się pakować i zmieniać pokój, ale słowo się rzekło... Ustalamy plan działania, a pakowanie zostawiamy na rano (podświadomie chyba nadal wierzymy, a nuż zmienią zdanie...) I cóż - wiara chyba czyni cuda, bo po jakimś czasie puka do nas właścicielka i mówi, że możemy zostać za cenę która nam odpowiada! Radość pomieszana z zaskoczeniem, niedowierzaniem oraz ulgą, że można odwlec pakowanie i tułaczkę o kilka kolejnych dni, a przy okazji dużą oszczędność jest nie do opisania;) uff. W tym roku jesteśmy na prawdziwych wakacjach, a szczęście dalej nam sprzyja;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz