Dzisiaj natomiast naszym planem jest przedostać się do miasteczka Casa Blanca. W tym celu musimy zawitać w miejskim "porcie " i przepłynąć wehikułem nie z tej epoki na pobliski brzeg. Kupując bilety dajesz co łaska ale nie mniej niż 0,25 CUC ( peso wymienialne, ok 1zł) jeśli da się więcej to już twoja sprawa, nikt się nie kłopocze z wydaniem reszty.
W Casa Blanca znajduje się posiadłość Che, swoją drogą nieźle się ustawił koleś- chata nad samym morzem i pod okiem Jezusa.
Brnąc przez chaszcze i ruiny notorycznie trafiałyśmy nielegalnie na tereny wojska i cały czas ktoś chciał od nas pieniądze- dziwne zwyczaje;).
Późnym popołudniem pakujemy się na naszą metalową tratwę i wracamy do Havany.
Zdecydowałyśmy aby obiad zjeść w lokalnej stołówce gdzie schludnie ubrane pracownice podają Ci strawę. Warunki jedzenia przekomiczne: do blatu przymocowane są podkładki i po każdym posiłku starą szarą szmatą zagarniane są resztki pod ladę i kolejny posiłek. Danie dnia (wlaściwie jedyna pozycja w karcie ryż z fasolą,chipso-podobne ziemniaki, kurczak i biała kapusta, dosłownie czym chata bogata). Niestety nie można zbyt długo delektować się posiłkiem, zza pleców czujesz oddech zniecierpliwionego głodomora, który chce zając twoje krzesło i też się najeść.
Po obiadku serwujemy sobie lokalne piwko :" Tinina", dla "lokalesów" jedyne 1,50zł dla białych twarzy 4,20zł no cóż na piwko można wydać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz