Ale na tęsknotę przyjdzie jeszcze czas teraz uderzamy na Meksyk odebrać z wypożyczalni zarezerwowane auto i zmierzyć się z meksykańskim stylem prowadzenia pojazdów - rodem z piekła.
Na lotnisku w Havanie spędzamy 4 godziny przez gigantyczne kolejki i spore opóźnienie lotu. Nie przygotowane na takie perypetie przymieramy z głodu, pociesza nas myśl, że cudowne linie Cibana Avinon zapewniają nam posiłek - 8 sucharków, na samą myśl ślinka nam cieknie... ( prawde mówiąc prawie ciekną nam łzy nie ślinka, ale udajemy że jest super!). W efekcie o godzinie 17 jedziemy do wypożyczalni samochodów, gdzie dowiadujemy się, że serwis przez który dokonaliśmy rezerwacji leci w kulki i zamiast ok.800zł za tydzień auto ma kosztować nas 1500zł. Co prawda wiedziałyśmy, że cena 800zł była zaskakująco niska, ale że głupi zawsze ma szczęście to liczyliśmy na to, że (mimo naszej niepodwazalnej inteligencji) i tym razem nam ono dopisało. Niestety, nie możemy zgodzić się na taką cenę, chyba że przed najbliższe 2 tygodnie zaczniemy jeść bułki z piachem I popijać je wodą z kałuży (yyy tu nie ma kałuż, więc zostają tylko i bułki). I tak mając do wyboru samochód albo jedzenie wybieramy jedzenie! Wybór wcale nie był trudny ;)
Bez auta i planów na przyszłość łapiemy stopa do Cancun, po 15 minutach jesteśmy już w centrum i chcąc uczcić nasz sukces w podejmowaniu decyzji idziemy na piwko. Na piwku postanawiamy zabierać polecory i uciekać jak najdalej od Cancun. Nie żebyśmy nie lubily Cancun, ale najdalej znaczy najdłużej a my nie mamy gdzie spać więc całonocna podróż jest nam na rękę. Tym sposobem o północy wysiadamy do busa i rozpoczynamy 7 godzinną podróż do Campeche! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz