W podróż wybieramy się o północy, żeby ponownie spędzić noc w autobusie i zaoszczędzić na noclegu. Żebyśmy jednak nie wyszły na skąpe trzeba podkreślić, że w podróż udajemy się autobusem 1. klasy - kto bogatemu zabroni! (Tak na prawde tylko w ten sposób możemy dostać się do miasteczka. Pewnie gdybyśmy miały wybór pewnie wybrałybyśmy klasę 3, a jakby mieli to i 4, albo 5). Szybko okazuję się, że 1. klasa to zbyt wysokie progi dla białych prostaków... Po minucie zostaję wyrzucona z autobusu, bo miałam czelność wejść bez okazania biletu, tak wiec wychodzę, pokazuję i wchodzę spowrotem, to jednak nic, nasz prawdziwy brak kultury wyszedł na jaw chwilę później - w momencie, kiedy to polskim zwyczajem ściągamy buciory i rozwalamy nogi gdzie popadnie - BŁĄD polskie prostaki! Kierowca widząc naszą naganną postawę daje nam słowna reprymendę krzyczaną, z ktorej udaje nam się zrozumieć tyle, że autobus jest dla ludzi a zdejmowanie butów to chyba zachowanie bliższe zwierzętom niż ludziom (myślę, że bajka o kocie w butach musiała pochodzić z Meksyku...). Po kontroli mającej na celu sorawdzić czy na pewno założyliśmy buty ruszamy w drogę!
Przed 8 rano docieramy do San Cristobal, ku naszemu zdziwieniu na dworze jest zimno (10stopni) pada a do tego znajdujemy się na wysokości 2100 metrów. A to heca! Jestesmy w górach! Następnym razem lepiej zorientujemy się gdzie dokładnie leżą miejscowości, które chcemy odwiedzić i weźmiemy odpowiednie ubrania...
Tym czasem siadamy na dworcu i czekamy, aż nasz host wyśle nam adres pod ktory mamy sie udać, niestety odpowiedź przychodzi dopiero po 5 godzinach. Ale to nic, bo w miedzy czasie trafiamy na to co tygryski lubią najbardziej - wielki targ i uliczkę z restauracjami.
W efekcie z torbami pełnymi zakupów i brzuszkami pełnymi jedzenia ruszamy do naszego hosta o wdzięcznym imieniu Eduardo! Jesteśmy na prawde podekscytowane miejscem, do którego mamy się udać, według opisu na couchsurfingu dom Eduardo znajduje się na wzgórzu z widokiem na góry, posiada duży taras, gdzie zawsze jest dużo szalonych ludzi, przeważnie muzyków. Krótko mówiąc - żyć nie umierać, chcemy tam być TERAZ, JUŻ!
Idąc pod wskazany adres już po jakimś czasie orientujemy się, że wkraczamy na teren, który można spokojnie nazwać slumsami.
Błądzimy wśród obskurnych budynków, w momencie kiedy na drodze zatrzymuje się samochód, a w nim nasz host, pyta czy my to my i jako wskazówkę dotarcia do swojego domu mówi, że to "chyba kolejne schody na lewo". (Yyy... Chyba? To ma być moja chata czy jego?) i jedzie dalej, nie wiadomo gdzie ani kiedy wróci. No dobra idziemy... Oczywiscie szanowny Eduardo mylił się co do lokalizacji swojego miejsca zamieszkania, ale jakoś trafiamy do celu.
Drzwi, a właściwie kawałek blachy, otwiera nam kolega naszego hosta z gitarą w ręku (to chyba wcześniej wspomniany muzyk...) o nic nie pytając wpuszcza nasz na "taras", okazujący się poprostu slumsami, tyle że jakby na dachu.
Dodatkowo patrząc na zapuszczonego kolegę, jego styl mówienia jakby dopiero co wybudził się z zimowego snu i źrenice wielkości szpilki zgodnie stwierdzamy, że nie musimy wkładać energii w nawiązywanie znajomosci, bo kolega i tak pewnie jutro nie ogarnie, że w ogóle się spotkaliśmy. Pobrzdękując gitarą pokazuje nam nasz pokój. Pierwsza myśl - to się nie dzieje na prawde!!! Nasze wyobrażenia zostały zmiażdżone przez rzeczywostość, auuu! Pokój to pomieszczenie, którego jedyne wyposażenie stanowi mały materac, drewniana skrzyneczka i kilka psychodelicznych obrazków nabazgranych na kartonach, ah!! zapomnialabym o hulahop przybitym do ściany i malutkim obrazku matki boskiej, ktory pasuje do wystroju tak jak my do autobusu pierwszej klasy...
Po 10 minutach panicznego śmiechu zostawiamy rzeczy i uciekamy z naszej speluny do cywilizacji. Wracamy wieczorem - w spelunie brak oznak życia, hosta jak nie było tak nie ma i nawet artysta-muzyk gdzieś zniknął.
Po krótkiej naradzie decydujemy się stawić czoło wyzwani postawionemu przez naszego hosta i zasnąć w pokoju, gdzie temperatura wyniosi kilka stopni więcej niż w lodówcę. Czapka i szalik już są czas więc podjąć rękawice (w przenośni i dosłownie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz