Dziś 8. marca więc od rana powinnyśmy świętować Dzień Kobiet, jednak jak to mamy już w zwyczaju, zarzucamy plecory i maszerujemy na busa. Jedziemy do Meridy, więc musimy pokonać jakieś 800 km.
Przez nasze lenistwo, głupotę i nie wiem co jeszcze nie możemy jechaś busem, ponieważ nie ma już miejsc. Oczywiście znalazła się opcja alternatywna - ale kosztuje fotrunę i zajmuje więcej czasu.
W złości zjadamy słodycze, by poprawić sobie humor i ruszamy na samochodowe łowy.
Wymuszamy litość na meksykańskiej rodzinie, aby podrzuciła nas gdzieś za miasto na główną drogę - po 5 min zgadzają się;-)
Za miastem już nie idzie nam tak dobrze bo łapiemy stopa po 10-ciu min;-) I tak przemierzamy 200 km (w trzy na jednym siedzeniu) tirem z 3 Meksykaninami.
Nie miałyśmy czasu, właściwie nie chcałyśmy się nawet zastanawiać, czy jest to bezpieczne czy nie. Zanim więc zdążyłyśmy się rozmyślić szybko zapakowałyśmy się do tira. Niestety nasz tirowiec jedzie średnio 60km/h na drodze ekspresowej :-(. Obawiamy się, że kolejnego stopa będziemy łapać w środku nocy, w szczrym polu. Na szczęście chwilę przed zmrokiem, docieramy do stacji i tam pytamy się ludzi czy przypadkiem nie jadą do Villahermosy.
Efekt jest taki, że spoko furą, z klasą zmierzamy do samej Villahermosy kolejne 200km.
Stamtąd już autobusem udajemy się do Meridy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz