sobota, 7 marca 2015

Rzucone na wysokie góry

   Rankiem w pośpiechu pakujemy torby i szybciutko zmykamy z "apartamentu z tarasem na góry"- nie, nie będziemy tęskić. Z jakże gościnnym gospodarzem też nie udało nam się nawiązać kontaktu, ani osobistego ani telefonicznego, więc możemy definitywnie zapomnieć o tej nocy. Sam host pewnie w ogole nie ogarnął, że ktoś u niego pomieszkiwał. 
 
Po 15minutach żwawego marszu docieramy do  ślicznego, klimatycznego hostelu  Marimba i to właśnie tu postanawiamy rozbić swoje oboziwisko.



Nasza radość sięga granic, gdy możemy wykąpać się w gorącej wodzie, zjeść śniadanie i na spokojnie zrobić pranie- wiedząc, że wszystko ci wyschnie i nie będzie potrzeby kupowania środków pleśniobójczych na pozbycie się grzyba.
 
Jest to nasz ostatni dzień w San Cristobal  i koniecznie chcemy zobaczyć Indian. 


Idziemy wynająć rowery i z ręcznie namalowaną mapką ruszamy na poszukiwania.




Znów rzeczywistość okazała się brutalniejsza od naszych oczekwiń;-) Jazda rowerem po tak stromym terenie jest wolniejsza niż piesza pszechadzka. Zasapane, czerwone i zdesperowane przebieramy nogami pod górę modląc się aby to było już;)


   Po drodze zahaczamy o rezerwat ekologiczny. Dla odmiany ciągłej jazdy pod górę, w rezerwacie dowalili nam  trasę składającą się z tysiąca stromych, śliskich schodów- to chyba jakiś żart.



Po trzech godzinach docieramy do pierwszej wioski indiańskiej- Chamula.
W obawie przed lepkimi meksykańskimi rączkami zajmuje nam chwile znalezienie odpowiedniego miejsca dla naszych rowerów.
Pierwszym punktem wycieczki  jest miejscowy kościół.


To co się działo w środku przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
W środku nie było żadnych ławek, na podłodze rozsypane było igliwie i palące się świeczki, a przy świeczkach skupiały się indiańskie rodziny.


 Najstarsza osoba z grupy odprawiała jakieś modły i dzieliła się z bliskimi napojami np. fantaą lub coca-colą. Dodatkwo prawie każda rodzina miała kurczaka pod pachą. W trakcie modlitwy najpierw żywym kurczakiem pocierali ciała bliskich a następnie ukręcali biedakowi głowę i dalej obchodzili swoje obrzędy- zabrakło mi słów na skomentowanie tego.  Do teraz mamy mieszane uczucia czy to się działo naprawdę. 



Z chęcią uraczyłybyśmy was większą ilością zdjęć, ale na terenie wioski robienie fotografii było zabronione, dlatego nie chcąc narażać się na gniew Indian zrobiłyśmy tylko kilka zdjęć z ukrycia! ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz