wtorek, 3 marca 2015

Campeche

Ok 7 rano dojeżdżamy na miejsce. Potargane i niedospane wleczemy się przez miasteczko, naszym celem jest znalezienie katedry która znajduje się w centrum Campeche. Jakieś 20 min brniemy przez uliczki totalnie zawalone śmieciami- czyżby całe miasto było takie?;/ Na szczęście kiedy wkroczyłyśmy w historyczną część miasta aż dech nam zaparło. Przepiękne schludne uliczki obsadzone kolorowymi domeczkami, widać jak się chce to można.


Z racji tego że była wczesna godzina byłyśmy jedynymi spacerowiczami, gdyby nie ciężki plecor na ramionach i zarwana nocka,  można byłoby powiedzieć, że przyjemnie rozpoczęłyśmy dzień.
Rozsiadłyśmy sie wygodnie pod katedrą i obmyślamy plany jak przestać być bezdomnymi;-) 



Dori -haker wpisuje pierwsze lepsze wymyślone hasło do restauracyjnego wi-fi i z niedowierzaniem informuje nas, że okazało się prawidłowe. 


Znalazłyśmy mały hostelik ( Monkey hostel zaraz przy głównym placu)na naszą kieszeń i tym sposobem zamieszkałyśmy w pokoju  z dwoma dziewczynami, które najwidoczniej zagubiły się w wolności wiążącej się z podróżowaniem.
Po upragnionym prysznicu, jak nowo narodzone ruszamy odkrywać Campeche. 


Miasteczko już zdążyło ożyć i z każdej strony oferuje nam powody do zachwytu. Przemierzamy przeogromny targ i uwaga uwaga w ktrórej części odnalazłyśmy się najlepiej- oczywiście że spożywczej. 




Pomimo tego że Campeche jest jednym z  miast turystycznych, trudno tutaj napotkać białe twarze. Zdecydowanie częściej mijasz uśmiechnięte pyzate buźki Meksykańców.
Z racji tego że chcemy zobaczyć jak najwięcej już kolejnego dnia udajemy się do Villahermosa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz